Gdzieś w Beskidzie Żywieckim - Babia Góra
Wypad na Babią Górę planowaliśmy już jakiś czas temu. Uwzględniając za i przeciw, wyprawę sfinalizowaliśmy pod koniec sierpnia.
Pętla z przełęczy Krowiarki wydawała się nam najbardziej optymalna. Wkraczamy więc w Babiogórski Park Narodowy i po krótkiej chwili odbijamy w lewo pod górę, trzymając się szlaku koloru czerwonego.
Jest dosyć stromo, a szlak prowadzi po stopniach zbudowanych z kamieni i bali. Wysiłek nasz miał zrekompensować pierwszy punkt widokowy na Sokolicy. Niestety gęste chmury uniemożliwiły pierwszą obserwację panoramy Tatr z tego miejsca. Zaobserwować można było za to brak szacunku dla przyrody i wszechobecną ignorancję w stosunku do znaków.
Idziemy dalej po kamienistym szlaku. Mijamy wierzbówkę kiprzycę, następnie wtapiamy się w kosodrzewinę, typową na tej wysokości.
Chmury nie ustępują. Choć nie zapowiada się załamanie pogody, to wiemy, że na szczycie Diablaka nic nie widać. Rozmowa z turystami schodzącymi w dół nie napawa nas optymizmem.
Babia Góra jest kapryśna. Wiedzieliśmy o tym, udając się na najwyższy szczyt Beskidu Żywieckiego. Ze szczytu w dobrych warunkach pogodowych można zobaczyć piękną panoramę gór, nawet tych najwyższych w Polsce. My Tatr nie zobaczyliśmy, ale za to mogliśmy zaobserwować płochacza halnego, który rzadziej występuje na terenach parku.
Chwilę oczekiwania, a widok z Diablaka bezcenny.
Ze szczytu nie wracamy w tym samym kierunku. Idziemy dalej, trzymając się czerwonego szlaku.
Docieramy do przełęczy Brona, kolejnego punktu widokowego, a następnie do schroniska PTTK Markowe Szczawiny. Po krótkim odpoczynku pozostała nam tylko wędrówka po niewymagającym terenie do punktu startowego. Miła pogawędka z turystami z Bełchatowa umiliła nam czas dotarcia do mety.
Komentarze
Prześlij komentarz