Początek jesieni zapowiadał się wspaniale. Korzystając z wolnego, słonecznego dnia udaliśmy się w kierunku Beskidu Śląskiego, by wyjechać na rowerach na szczyt Błatnia.
Swoją przygodę z eMTB zaczęliśmy stosunkowo niedawno. Można by napisać, że dopiero raczkujemy w temacie, choć nie raz górskie trasy pokonywaliśmy na analogach. Jednak nie jesteśmy typem zdobywcy, a raczej chętni do zwiedzania i co jasne, uwieczniania w kadrze swoich wycieczek. Z zakupem elektryków wiążą się pomysły i... jeszcze więcej pomysłów. Błatnia z Jaworza miała być naszym pierwszym punktem na niedzielnej trasie w górach. Mając elektryka, można zaliczyć przy okazji Klimczok oraz Szyndzielnię. Tak nam się przynajmniej zdawało, bo według nawigacji rowerowej czasu mieliśmy aż nadto, w praktyce jednak było zupełnie inaczej. Z parkingu przy Tarczanej w gminie Jaworze na szczyty i z powrotem, wykonując pętlę, powinniśmy zmieścić się w granicach 2,5 godz., a doliczając postoje w schroniskach i postoje na fotografię, to coś ponad 3 godz. Tak, pod warunkiem, że teren się jednak zna i nie ufa ślepo aplikacji w smartfonie. Już na samym początku trasy, tuż za zbiornikiem Wielka Łąka, błędnie zjechaliśmy według wytycznych i zrobiło się nerwowo. Zwały kamieni na stromym zboczu raczej nie pozwalały na kontynuowanie jazdy, według aplikacji "trasą najłatwiejszą". Wystarczyło tylko trzymać się drogi o umiarkowanym nachyleniu, a wyżej na rozstaju odpowiednio skręcić w prawo i spokojnie dojechać do schroniska na Błatniej. No może nie do końca, bo były momenty, że rowery musieliśmy podprowadzać. Ta ostatnia wycieczka w górzysty teren nauczyła nas jeszcze jednego. Nie oszacowaliśmy pogody i nie przygotowaliśmy się odpowiednio na jazdę w terenie. Same rowerowe kurtki nie wystarczyły i pisząc krótko, było nam zimno. O Klimczoku i Szyndzielni mogliśmy zatem zapomnieć i zjechać w dół ta samą szutrową drogą do miejsca startu. Najważniejsze są jednak punkty doświadczenia, dobra zabawa i uśmiech na twarzy. Już planujemy kolejną wycieczkę.
Komentarze
Prześlij komentarz